No i nadszedł ten dzień. W końcu.
Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że się uda. A jednak się udało - prowadzę
bloga od roku.
W sumie myśl o tym poście trzymała mnie
przez ostatnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Jakieś piętnaście tysięcy razy
chciałam już rzucić to wszystko w cholerę, uciec do odległej galaktyki, i wleźć
pod koc, bo to co piszę nie ma najmniejszego sensu. Nie rzuciłam, bo
cichy głos w mojej głowie powtarzał "post rocznicowy". "Musisz
napisać post rocznicowy." No to piszę. Piszę z uczuciem niesamowitej
satysfakcji, chociaż wszystko poszło zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam.
W zeszłym roku, kiedy opublikowałam
"I co z tym prologiem?" i ze zdumieniem patrzyłam na przybywające
komentarze, myślałam, że ten blog będzie czymś wielkim. Że się ogarnę i będę
publikować posty niemal codziennie. Że blokada twórcza nie będzie się mnie imała.
Że poprowadzę najwspanialszego fanpage'a w dziejach, a dzisiaj z dumą będę
prezentować Wam liczbę postów przynajmniej trzycyfrową.
No cóż. Prezentuję dwucyfrową.
Nieprzekraczającą dwudziestu.
Technicznie rzecz biorąc, napisałam tych
postów nieco więcej, ale usunięte były tak słabe, że nie powinny się liczyć. No
i w zasadzie się nie liczą. W ogóle, w drugiej połowie roku olałam radośnie
blogowanie i opublikowałam raptem trzy teksty. Nie usunęłam "Zeszytu"
tylko dzięki cichemu głosikowi przypominającemu, że jeszcze nigdy nie
utrzymałam bloga tak długo i do rocznicy coraz bliżej. No i może jeszcze dzięki nazwie. To
naprawę spoko nazwa i jestem z niej dumna, chociaż najpierw mi się nie
podobała. Jednak, jeśli ktoś zastanawia się, czy za słowami "Zeszyt w
kółka" kryje się jakaś specjalna historia, odpowiadam - raczej nie.
Tak naprawdę, bardzo długo nie miałam
pomysłu na sensowny tytuł – gdzieś w otchłaniach umysłu pałętał się tamten
stary suchar o dwóch blondynkach chcących kupić globus Krakowa i zeszyt w
kółka, ale coś mi w nim nie pasowało – chyba polskie znaki (nadal
uważam, że adres internetowy wygląda źle, ale cóż – przyzwyczaiłam się). Tak
czy siak, zorganizowałam konkurs na lepszą nazwę. Po dwóch dniach, zasypana przez
rodzinę propozycjami w stylu „Pilnik do pawia” i „Śniadanie na ścianie”,
uznałam, że „Zeszyt” w zasadzie jednak może być. No i jest.
i nawet dostał paintowy tort |
Po roku chyba trzeba sobie odpowiedzieć na jedno, podstawowe pytanie: czy Cathemar okaże się prawdą? pozdrawiam wtajemniczonych
Czy było warto?
Przejrzałam sobie teksty, które napisałam mniej więcej równo rok temu. I wiedzę, że rozwinęłam się tak, jak chyba jeszcze nigdy. Głównie dzięki (powiedzmy) regularnemu pisaniu. Dużo łatwiej mi formułować swoje myśli, wiem co chcę powiedzieć, a i błędów stylistycznych jakby ubywa (może nie widać tego tak bardzo w opublikowanych tekstach, ale uwierzcie – przy porównaniu szkiców różnica jest ogromna). Zdecydowanie było warto.
Było warto dla tych stu pięćdziesięciu komentarzy, szesnastu obserwatorów i ponad pięciu tysięcy wyświetleń. Chciałam powiedzieć, że statystyki nie robią na mnie wrażenia, ale te robią. I jestem niesamowicie szczęśliwa, że to co robię nie trafia w próżnię, że ktoś to czyta i reaguje, że właściwie od początku mam licznych komentatorów. Jesteście najlepsi.
Korzystając z okazji, chciałabym szczególnie podziękować paru osobom, szczególnie ważnym dla tego bloga i dla mnie.
Przede wszystkim, dziękuję mojemu największemu blogowemu guru w historii - znanej Wam zapewne doskonale
Alicji. Gdyby nie ona, "Zeszyt" nigdy by nie powstał, bo mój
maleńki móżdżek nie byłby w stanie wykoncypować, że o książkach można pisać coś
innego niż recenzje (których pisanie do mnie nie przemawia). "Wiosenne Deszcze" od bardzo dawna były dla mnie wielką inspiracją, a styl ich
autorki zawsze niesamowicie na mnie wpływał – niekiedy nawet za bardzo, za co serdecznie
chciałabym ją przeprosić.
Dziękuję innym "książkowym" blogerkom - Rilli, Ann, Andze/Annie Marii (to musi być strasznie frustrujące, kiedy wszyscy dookoła używają Twojego nowego i starego nicku, bo nie mogą się przyzwyczaić do zmiany) i Poli. Dziewczyny, jesteście wielkie i to ogromny zaszczyt móc w czuć, że mam z Wami coś wspólnego.
Dziękuję rodzinie. Mamie - za skrupulatne betowanie moich tekstów
i stosowanie się do moich próśb - żadnych obciachowych komentarzy i lajków na
fanpejdżu <3
Tacie i Siostrze - za przypominanie, że życie nie toczy
się tylko w Internecie i moje ulubione "nooo przeeestań maniaaaczyyyć".
Bratu - za sprawdzanie merytoryczne tekstów fandomowych
(tylko Ty naprawdę mnie rozumiesz, Młody :'))
Dziękuję E., która de facto była pierwszą
czytelniczką i najpierwszy komentarz też, o ile pamiętam, należy do niej.
Dzięki za ten wspaniały entuzjazm ("Wywieśmy plakaty w szkole! Niech
wszyscy się dowiedzą!") i udostępnianie mych wypocin na fejsbuku. Reaktywuj kiedyś „Herbatę”, bo ja chcę dalszy
ciąg człowieka-ryby!
Dziękuję najwspanialszej Grupie
Uderzeniowej na świecie (tak Strucelki, to o Was mowa). Dzięki za komentarze
(nadal kombinuję jak by tu je wydrukować, żeby ładnie wyglądały), za
niezmordowane lajkanie postów na fanpejdżu, nieustanne dostarczanie inspiracji,
niesłabnącą wiarę w Błażeja, Targi książki, gify i arty ze starłorsów, wattpada
i pokazanie mi Tolkiena. I masę innych rzeczy.
Dziękuję Blokotkowi za udostępnianie
darmowych szablonów,
dzięki czemu „Zeszyt” wygląda bardzo ładnie (poza tymi momentami, w których
eksperymentuję w sprawie własnego designu. Muszę się jeszcze niestety w tej
kwestii sporo nauczyć).
Dziękuję wszystkim, którzy nabili mi te
sto pięćdziesiąt komentarzy. Stałym komentującym (jeśli napisałeś coś pod
trzema postami, to się liczysz) i tym okazyjnym. Naprawdę, wszystkim, bo gdyby
nie Wy, ten blog nie przetrwałby mimo jakichkolwiek cichych głosików w mojej
głowie.
No i oczywiście obserwatorom – lubię wiedzieć, że jesteście, nawet
jeśli siedzicie cicho J
Na koniec może jeszcze dwa słowa o planach na rok następny. Ostatnio mam coraz więcej pomysłów i koncepcji, ale
jednocześnie odczuwam coraz mniejszą potrzebę dzielenia się nimi z szerszą
publicznością. Dlatego proszę, nie oczekujcie w tym roku od „Zeszytu” wiele. Na
pewno w najbliższym czasie pojawi się obiecany post o Tolkienie, oprócz tego
zamierzam ogarnąć nieco wygląd fanpejdża (zamierzam od paru miesięcy, może przez
rok mi się uda). Pracuję też nad pewnym projektem o roboczej nazwie „Błażej”.
Gdy już uda mi się skończyć, będziecie jednymi z pierwszych osób,
które się o tym dowiedzą.
Więcej obiecać nie mogę - nie chcę pisać na siłę, żeby tylko pojawił się post. Jeśli będę miała coś sensownego do przekazania - na pewno to zrobię. Na razie jednak traktuję "Zeszyt" jako roczny, zakończony eksperyment. I po raz kolejny dziękuję wszystkim, dzięki którym ten eksperyment jest zakończony sukcesem.