Nie podsumuję dzisiaj postanowień czytelniczych z zeszłego roku. Nie odczuwam również potrzeby podzielenia
się takowymi na rok nadchodzący (to nie tak, że ich po prostu nie ma, skąd).
Nie zamierzam opisywać swoich postanowień noworocznych, bo nie przypuszczam żeby moje plany związane z niegarbieniem się miały kogokolwiek zainteresować.
Nie zamierzam opisywać swoich postanowień noworocznych, bo nie przypuszczam żeby moje plany związane z niegarbieniem się miały kogokolwiek zainteresować.
Dzisiaj swoje pięć minut będą miały tematy, które chciałam w ostatnim roku poruszyć, ale z różnych przyczyn mi się to nie udało. Właściwie można
potraktować to jako podsumowanie, czy coś.
Dlaczego Tolkien jest
absolutnym geniuszem
Wbrew pozorom nie jest tak, że nie opublikowałam tego postu,
bo jedyny tytuł jaki przychodził mi do głowy to ten tu powyżej, który, sami przyznajcie,
specjalnie chwytliwy nie jest.
Trochę wstyd się przyznać, ale „Władcę Pierścieni” udało mi
się skończyć raptem dwa miesiące temu. Potem, lecąc
rozpędem, machnęłam sobie jeszcze „Hobbita” i „Silmarilion” (teraz czaję się na
„Niedokończone opowieści”). I od listopada zbieram się, żeby napisać o tych
książkach coś sensownego, ale po prostu nie potrafię wywalić z siebie
wszystkich kłębiących się we mnie emocji. Serio, chyba we wszystkich zeszytach
z jakich aktualnie korzystam (czyli Super Hiper Tajnym Zeszycie, Tajnym
Zeszycie i Prawie Nietajnym Zeszycie) jest zaczęty przynajmniej jeden wywód na
ten temat. Wszystkie urwane po paru zdaniach.
Świat „Władcy Pierścieni” wciągnął mnie i chyba nie zamierza
puszczać – najlepszym dowodem jest to, że obejrzałam filmy (a obejrzenie
jakiegokolwiek filmu, nie mówiąc już o ekranizacji zdarza mi się raz na ruski
rok). Oprócz tego niemal za każdym razem kiedy ktoś powie mi „dzień dobry” zwijam się ze
śmiechu (oczywiście wewnętrznie, na zewnątrz wydostaje się jedynie dziwny
grymas i stłumiony chichot), no i oczywiście zapchałam folder w telefonie
wszelkimi możliwymi związanymi z LOTRem memami.
Swoją drogą, zabawna historia, bo książki Tolkiena przeczytałam właśnie dzięki memom – chciałam w końcu zrozumieć z czego brechtają się moi znajomi (przynajmniej ta bardziej znerdziała część moich znajomych).
Swoją drogą, zabawna historia, bo książki Tolkiena przeczytałam właśnie dzięki memom – chciałam w końcu zrozumieć z czego brechtają się moi znajomi (przynajmniej ta bardziej znerdziała część moich znajomych).
Jakby całego geniuszu
„Władcy” było mało, jest jeszcze „Silmarillion”. Chociaż przy czytaniu tego tomiszcza
miałam lekki zawrót głowy związany z nadmiarem nazw własnych (w pewnym momencie stwierdziłam, że nie ogarniam co
czytam, więc cofnęłam się o sto stron, pozaznaczałam karteczkami
samoprzylepnymi miejsca w których było wytłumaczone kto jest czyim synem i
czytałam od tamtego miejsca), niesamowicie podziwiam człowieka, który był w
stanie stworzyć tak złożone, skomplikowane uniwersum z własną kulturą,
legendami i wierzeniami. Zwłaszcza, że legendy o powstaniu świata stworzone
przez jednego faceta przemawiają do mnie dużo bardziej niż chociażby mitologia grecka, którą tworzyły całe
pokolenia.
Gwiezdne wojny - Łotr
1
Czyli pseudorecenzja, którą naprawdę chciałam napisać, ale
byłam w kinie tuż przed Świętami, więc najpierw miałam masę rzeczy na głowie, a
potem wszystko się rozjechało. Tekst jest w miarę bezspiolerowy.
Pół Internetu twierdzi, że film był przynajmniej ze trzy
razy bardziej kozacki niż „Przebudzenie Mocy”. I chyba się z nimi zgodzę. No,
może nie trzy, ale dwa i pół raza to na pewno.
Przede wszystkim urzekli mnie oczywiście bohaterowie (jeśli
chcielibyście mnie kiedyś czymś urzec, to wystarczy, że stworzycie dobrych
bohaterów, a fabuła i cała reszta w zasadzie mogą pójść się bujać). Liczni, ale
jednocześnie charakterystyczni i rozpoznawalni. Cassian i Jyn to najnowsze OTP, a Chirrut jest moim kolejnym mężem.
Oprócz tego oczywiście przeboskie nawiązania do starej trylogii – kiedy za bardzo zaczęłam podskakiwać na fotelu z radości, brat skwitował to krótkim „ale wiesz, że oni to zrobili żebyś się cieszyła i zapłaciła im kasę?” No cóż, wobec tego cel osiągnęli – ucieszyłam się. Bardzo.
Oprócz tego oczywiście przeboskie nawiązania do starej trylogii – kiedy za bardzo zaczęłam podskakiwać na fotelu z radości, brat skwitował to krótkim „ale wiesz, że oni to zrobili żebyś się cieszyła i zapłaciła im kasę?” No cóż, wobec tego cel osiągnęli – ucieszyłam się. Bardzo.
Oprócz tego mega spodobał mi się motyw „gwiazdeczki”. Był
dopracowany i uroczy i w ogóle taki totalnie agjubghdehugwhoqju.
Trochę zabrakło mi kultowych napisów początkowych, ale to w
zasadzie jedyny minus jaki jestem w stanie teraz wymienić. Jeśli jeszcze nie
poszliście na „Łotra” (a, no tak. Tłumaczenie tytuł to ten drugi minus) –
koniecznie to nadróbcie. Chyba jeszcze grają. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że nie
musicie mieć do tego nawet obejrzanych wszystkich poprzednich części. Znaczy,
jasne, tak jest fajniej, ale nie musicie.
Jeśli Moje bredzenie niespecjalnie Was przekonało – moim ostatecznym argumentem
są przegenialne arty*:
Pamiętacie jeszcze tamtą serię? Tamtą która umarła po dwóch
postach? Ja też najchętniej bym o niej zapomniała. Zanim całkowicie straciłam
do niej zapał, miałam w planach jeszcze jeden post – o kryminałach. Najpierw
brakowało mi jednej książki, a potem… w sumie nawet nie wiem co. W każdym razie,
ponieważ w tym roku przeczytałam kryminałów całkiem sporo, korzystając z okazji, mogę trzema (tytuły kłamią, wszyscy o tym
wiedzą) się Wami podzielić
Przede wszystkim, w ostatnim roku zamierzałam ponadrabiać
Agatę Christie. Skończyło się na „Dwunastu pracach Herkulesa”, które szczerze
mówiąc nieco mnie rozczarowały, bo udało
mi się zgadnąć aż trzy rozwiązania zagadek, co - biorąc pod uwagę, że w rozwiązywaniu zagadek jestem beznadziejna - dosyć słabo świadczy o ich poziomie.
Bardzo mi brakowało tego dziwnego, wspaniałego uczucia na końcu mózgu pod tytułem „czekaj… ale że… że co?” Zwłaszcza, że Christie przyzwyczaiła mnie już swoimi książkami do naprawdę wysokiego poziomu niedowierzania.
Ale tak poza tym, to „Prace” są całkiem przyjemne. No i bardzo podoba mi się pomysł nawiązania do mitologii (jeśli nie uda Wam się kupić mnie dobrymi bohaterami, zawsze możecie spróbować nawiązać do„Władcy Pierścieni” czegoś fajnego).
Bardzo mi brakowało tego dziwnego, wspaniałego uczucia na końcu mózgu pod tytułem „czekaj… ale że… że co?” Zwłaszcza, że Christie przyzwyczaiła mnie już swoimi książkami do naprawdę wysokiego poziomu niedowierzania.
Ale tak poza tym, to „Prace” są całkiem przyjemne. No i bardzo podoba mi się pomysł nawiązania do mitologii (jeśli nie uda Wam się kupić mnie dobrymi bohaterami, zawsze możecie spróbować nawiązać do
Kolejna pozycja z listy to „Imię róży”. Na początku trochę mnie przeraził przyciężki styl Umberto Eco, ale
potem książka wciągnęła mnie tak bardzo, że z zapartym tchem czytałam nawet
dwustronicowe opisy płaskorzeźb. Nie przypuszczałam, że pełen zagadek świat trzynastowiecznego klasztoru tak bardzo mnie wciągnie.
Szczerze mówiąc, akurat rozwiązanie zagadki nie powaliło mnie specjalnie, ale książkę warto przeczytać ze względu na niepowtarzalny klimat (oraz jadących po sobie zakonników).
Szczerze mówiąc, akurat rozwiązanie zagadki nie powaliło mnie specjalnie, ale książkę warto przeczytać ze względu na niepowtarzalny klimat (oraz jadących po sobie zakonników).
No i na koniec -„Gniew”.
W zasadzie przeczytałam w tym roku (i w ogóle w życiu) dwie książki Zygmunta Miłoszewskiego – „Ziarna prawdy” i „Gniew” właśnie, ale ta druga jest mi dużo bliższa ze względu na miejsce akcji.
Zdradzę Wam w sekrecie, że chodzę do szkoły w Olsztynie. I, jeśli będziecie się zastanawiać czy naprawdę mamy takie problemy z sygnalizacją świetlną jak opisano w książce – odpowiedź jest twierdząca. Nie spotkałam się wprawdzie nigdy z żadnymi lokalnymi patriotami zachwalającymi nasze jedenaście jezior w granicach miasta, a w miejscu „czarnej - zielonej dziury” jest teraz całkiem ładny park, ale oprócz tego klimat Olsztyna jest oddany naprawdę dobrze.
W zasadzie przeczytałam w tym roku (i w ogóle w życiu) dwie książki Zygmunta Miłoszewskiego – „Ziarna prawdy” i „Gniew” właśnie, ale ta druga jest mi dużo bliższa ze względu na miejsce akcji.
Zdradzę Wam w sekrecie, że chodzę do szkoły w Olsztynie. I, jeśli będziecie się zastanawiać czy naprawdę mamy takie problemy z sygnalizacją świetlną jak opisano w książce – odpowiedź jest twierdząca. Nie spotkałam się wprawdzie nigdy z żadnymi lokalnymi patriotami zachwalającymi nasze jedenaście jezior w granicach miasta, a w miejscu „czarnej - zielonej dziury” jest teraz całkiem ładny park, ale oprócz tego klimat Olsztyna jest oddany naprawdę dobrze.
Książka porusza przede wszystkim temat przemocy domowej. Mamy też oczywiście morderstwo. Ale
zagadka jest trochę inna niż we wszystkich kryminałach. Cytując opis z tyłu
okładki – "Gniew" to powieść kryminalna, w której
autor zmienia reguły gry z czytelnikiem i sprawia, że zamiast zastanawiać się,
kto zabił, próbujemy zgadnąć, kto i dlaczego zostanie zabity.
Rzadko kiedy zarywam nockę dla książki. Ale od tej dosłownie nie mogłam się oderwać. A to już coś znaczy.
Polecam... może nie każdemu. Książka bywa brutalna i lepiej nie czytajcie jej młodszemu rodzeństwu (dzieciom?).
edit: zgodnie z sugestią czytelników (znaczy, ściślej, jednego czytelnika)
Z tegorocznych odkryć kryminalnych, polecam wszystkim bardzo "Śledztwo na trzy piętra".
Tak, dobrze widzicie, to link, a opowiadanie jest opublikowane na wattpadzie. I proszę, nie zrażajcie się, że to wattpad. "Śledztwo" naprawdę jest jedną z perełek tego serwisu.
Humor jak u starej, dobrej Chmielewskiej, liczni, charakterystyczni i zabawni bohaterowie, długie rozdziały, akcja w Polsce (Wrocław), ani jednej Mary Sue. I nieustająca rozkmina "kto zabił?". No bo przecież oni wszyscy są tacy sympatyczni, nie mogli tego zrobić!
Jednym słowem - Marakuja poleca.
To oczywiście nie wszystkie moje niezrealizowane plany na 2016 rok, ale ten post i tak jest już horrendalnie długi. Macie rzeczy, które chcieliście napisać, ale się Wam nie udało?
PS. Na dniach spodziewajcie się jeszcze jednego tekstu o Tolkienie.
*nie jestem teraz w stanie podać dokładnych linków do obrazków, wiem, że pochodzą z Tumblra i Deviantarta
Nie czytałam jeszcze niczego autorstwa Tolkiena, oglądałam tylko filmy (z ,,Władcy pierścieni" tylko jedną część, aż wstyd :D). Zabieram się za to od dawna, ale jakoś nigdy nie wychodzi. A w końcu to klasyka. I potężnie rozbudowane uniwersum, mitologia, legendy, język (zawsze podziwiałam Tolkiena za taką wyobraźnię! No i stworzenie własnego języka - szacun, niesamowite). Twój entuzjazm jeszcze bardziej mnie zachęcił - w tym roku może wreszcie wezmę się za tego kurzącego się na półce ,,Hobbita" :D Ale najpierw muszę uporać się z tym gigantycznym stosem książek ,,do przeczytania". To przestaje być zabawne, niektóe czekają od dwóch lat.
OdpowiedzUsuńZ ,,Gwiezdnych Wojen" widziałam tylko czwarty epizod ,,Nową Nadzieję" i ,,Przebudzenie mocy". Podobało mi się, więc może i wybiorę się na Łotra? Bo wszyscy zachwalają, a wygląda fajnie. Tylko ja aż tak nie siedzę w tym uniwersum i trochę boję się, że czegoś nie zrozumiem.
Oczywiście, jest mnóstwo rzeczy, które chciałam napisać, a ich nie napisałam :D Mam całą listę pomysłów na posty i mam nadzieję, że w tym roku w końcu uda mi się je zrealizować, heh ;)
Pozdrawiam ciepło!
P.
Łotra na spokojnie możesz obejrzeć bez znajomości uniwersum - zresztą nawiązania są głównie do "Nowej nadziei" właśnie, więc nie ma problemu :)
UsuńLeć do kina, naprawdę warto!
Wróciłaś ♥♥♥♥♥♥ *atak serduszek*
OdpowiedzUsuńTolkiena czytałam tylko Hobbita i wszystkie części Władcy pierścieni. Na pozostałe książki na razie jakoś nie mam nastroju (chociaż od 3 lat przyjaciółka męczy mnie o Silmarillion), ale kiedyś na pewno przeczytam.
Co do RO - wszyscy już byli, ja nie. Argh. Nie mam czasu się wybrać :( A nie wiem, czy w ferie jeszcze będzie w kinach. Ehhhh.
Ostatnio jakoś mi nie podchodzą kryminały (Rzuciłam Big Red Tequila po ok. 50 stronach, #cosiędzieje). Może mi się uda jakoś znowu do nich przekonać?
Z rzeczy, które chciałam napisać, a nie napisałam - kilka recenzji, kilka fajfokloków (regularne serie na blogu to zło!), i parę pojedynczych postów.
Ale iiiii!!! Wreszcie wróciłaś <3
Wróciłam! Lubię powroty :)
UsuńFaktycznie, regularne serie to zło, ale nie waż się porzucać fajfokloka!
Nie porzucę. Aczkolwiek dosłownie wczoraj uświadomiłam sobie: o kurde, już 7 stycznia. Fajfoklok :D
UsuńAle przynajmniej na lity uzbiera się może coś bardzo ciekawego? :P
Dzień dobry! :D
OdpowiedzUsuńNa wstępie fajnie, że wróciłaś!
Mnie również spodobał się "Hobbit" i "Władca Pierścieni", tak, że nawet postanowiłam sięgnąć po inne książki Tolkiena (skończyło się na jednej, ale mam w planach "Silmarillion") - "Rudy Dżil i jego pies". :P
Jeśli chodzi o uniwersum Gwiezdnych Wojen, to kiedyś tam może coś obejrzałam, ale tak naprawdę nie wiem o co w nim dokładnie chodzi, jak kiedyś będzie trochę więcej wolnego czasu spróbuję się wgłębić, bo wszyscy polecają i o tym gadają, a ja nic nie mogę powiedzieć! ;)
Co do kryminałów to mam w planach twórczość Christie i Kinga, ale zanim się za nią zabiorę... Słyszałam o "Imieniu Róży" i prawdopodobnie już teraz znam rozwiązanie zagadki (ktoś mi kiedyś opowiadał), ale może się skuszę. :P
Czekam na post o Tolkienie!
Pozdrawiam
Katty :)
Jeśli chodzi o "Gwiezdne Wojny" - koniecznie się wgłęb (wgłąb? wgłąbij? jak to się mówi?). To jedno z tych uniwersów, które naprawdę potrafią wciągnąć :)
UsuńObiecałam, że komentarz będzie, to słowa trza dotrzymać.
OdpowiedzUsuńSam temat tego, czego nie zrobiłaś. Matko, gdybym miała zrobić takie "pisarskie" podsumowanie, to lepiej byłoby strzelić sobie w łeb. Mała strata. /może tylko jakieś plany do "Averwood" czy coś/
Napiszę to wyraźnie. MASZ. NAPISAĆ. O. TOLKIENIE. /btw, maraton LOTRa też trzeba zrobić 😏/
O tak, recenzja "Rogue One"! *-* /sorry, m8, polski tytuł nie przejdzie mi przez klawiaturę/ To byłoby tak cudne... Jeszcze Twoim stylem pisania postów, aaa... Wiesz, gdy zobaczyłam tę gwiazdkę "*" przy słowie "arty", to już miałam nadzieję, że będzie jeden z tych, które otrzymałaś ode mnie. A tu klops. Smuteczeq.
"Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia..." i na ten post z książkami o morderstwie. /btw, możesz zareklamować "Śledztwo..."; nie książka, ale przecież jest genialne/
Co do "Imię Róży" - wczoraj znalazłam płytę z filmem u mnie w domu. Hyhy... Przywiozę. *porusza brwiami*
I. JESZCZE. RAZ. BŁAGAM. O. TOLKIENA.
/ten komentarz jest okropny/
O, "Śledztwo" to jest bardzo dobry pomysł, zaraz dopiszę (znaczy "zaraz" jak wrócę ze szkoły).
UsuńNie przesadzaj, w tym roku zrobiłaś pisarsko całkiem sporo (ekhem, produkujesz one-shoty jak... jak... jak maszyna do produkcji kiełbasy kiełbasę /czy to obraźliwe porównanie, czy coś?/) no i "Poznań w ogniu" i "Miłość" i nie strzelaj sobie w łeb, póki nie poznam Henryka. A najlepiej wcale nie strzelaj.
Ej, ale cwanie zrobiłaś! Napisałaś o rzeczach, o których nie napisałaś. Czyli w pewnym sensie jednak napisałaś... XD
OdpowiedzUsuńDawaj ten kolejny tekścik o Tolkienie. Swoją drogą, zawsze polecam coś moim zdaniem równie dobrego, a mianowicie Trylogię Husycką Andrzeja Sapkowskiego. Też szczena opada na glebę przy lekturze! ;)
PACZ, TUTAJ PISZĘ O TEJ TRYLOGII (KLIK!)
No, właśnie taki był mój chytry plan!
UsuńA Sapkowskiego od dłuższego czasu mam w planach, więc dobrze słyszeć, że warto :)